Trudno wrócić na właściwe tory, po raz drugi się samozdyscyplinować i restrykcyjnie przestrzegać diety. Bo gdy ciasny kaganiec został spuszczony, to ciężko go założyć spowrotem na opuchniętą twarz. Wymaga to większego wysiłku niż za pierwszym razem. Dlatego przyznam się, że wczoraj zjadłam za dużo, dużo za dużo. Chyba 1600-1700 kcal.
I chuj, źle się z tym czułam. Było mi ciężko i mdło, non stop pytałam się samej siebie czy było warto. Nie było.
Ale mimo to wieczorem znowu zjadłam.
Ehh, od jednego napadu nie przytyję, tak samo jak w jeden dzień nie schudnę. To było raz i się więcej nie powtórzy, odbiję się od dna. Przemęczę się przez tydzień lub dwa głodu, żeby rozepchany żołądek znów się skurczył, narzucę sobie żelazne łańcuchy i zero podjadania. Zero, nic, łyżeczki zupy do ust nie wezmę. Bo jak tylko sobie pozwolę to po raz kolejny wszystko spierdolę. Nienawidzę siebie za to zero-jedynkowe podejście, ale niestety tak to wygląda. Wszystko albo nic.
Jeszcze 13 kg. Nie spierdolę tego.
Dzisiejszy bilans to kawa z mlekiem i słodzikiem- 46 kcal. I nic innego, totalne zero. Nauczę się nie odczuwać pokusy, wyuczę tego na pamięć, aż moim odruchem będzie NIE JEDZENIE.
1700 to nie napad (chociaż nie wiem ile jadałaś wcześniej), są straszne upały, więc powinnaś coś zjeść, cokolwiek. Może chociaż jakiś owoc? Tak czy inaczej, bez względu na to co postanowisz trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem Twojej determinacji. U mnie to działa podobnie. Albo zwycięstwo albo nic.dasz radę to już głupie 13kg, kto jak nie ty?
OdpowiedzUsuń